Epilepsja poudarowa w rzeczywistości covidowej
Niestety nie może być za długo dobrze. W piąteczek, zaraz przed planowanym wyjściem z domu dopadł mnie kolejny atak padaczki. Mniej wielki niż poprzednie, równie upierdliwy.
Równie upierdliwy, bo wiadomo - pogotowie, strach, pogryziony język, ból głowy.
Przede wszystkim jednak, pozbawił mnie znowu poczucia bezpieczeństwa. Sprawił, że kolejny raz piszę do was z domu rodziców, nie od siebie. Nawet nie marudzę, że chcą, żebym u nich trochę pomieszkała. Szczerze mówiąc, ja też się boję.
Tym razem nie mam pojęcia o ataku, bo jak babcia mnie znalazła, to już było chyba po całej trzęsiawce, Rodzice przyjechali po jakimś czasie, tak jak pogotowie, bo standardowo stan padaczkowy miałam dość długi. Wiem co nieco. Na przykład to, że opadało mi pół twarzy (czy tak się dzieje przy padaczce?). Wiem, że lekarz doradzi, żeby rodzice nie wysyłali mnie karetką na sor. Raz, bo bym spędziła tam bardzo dużo czasu, dwa, bo coronovy zakaz odwiedzin, więc nie doniesie mi nikt rzeczy, nie potrzyma za łapę, nie poda wody. Podejrzewam, że mieli twardy orzech do zgryzienia z decyzją. Lekarz przyznał, że w normalnych warunkach by mnie zabrał do szpitala, a teraz odradza. I żeby natychmiast dzwonić po pogotowie, jeśli atak się powtórzy. Dowiedziałam się jednak ciekawej rzeczy. Że mam spoko ustawione leki, bo przy padaczce poudarowej ataki zdarzają się przeciętnie raz na miesiąc. Raz na 1,5 roku (bo mniej więcej ostatni miałam 1,5 roku temu).
Póki co jestem smutna, poobijana i zła.
Smutna, bo licznik znowu mi się zeruje i coś czuję, że nigdy już nie wsiądę za kierownicę. Smutna i zła, bo ponownie łapie strach. Jednak jest trochę tak, że dłuższe okresy spokoju uspokajają i sprawiają, że mniej się myśli o tym, co "może być". Już od dawna nie zastanawiałam się, co by było, jakbym dostała ataku u siebie w domu. A przecież do czasu, kiedy mój narzeczony się wprowadzi, będę mieszkać sama. A teraz to nie wiem, czy będę... Strach nie jest dobrym kompanem, jeśli chce się żyć samodzielnie. No i jestem poobijana. Dość mocno. Chyba nie miałam zbyt wyraźnej aury (nie pamiętam nic), albo zbyt długiej, bo tak poobijana jeszcze nie byłam. Język pogryziony. Łokieć rozwalony. Siniaków sporo.
Zastanawiam się, co było wspólnego we wszystkich moich atakach. Co jest triggerem. Wspólny widzę tylko stres połączony ze zmęczeniem. Zmęczeniem pod korek, stres ogromny. Ponieważ nie widzę niczego innego, postanawiam odrobinę odpuścić. Jestem u rodziców, więc pies męczy mnie 100 razy mniej. Będę wykonywać pracę, do której się zobowiązałam, nowe rzeczy będę podejmować uważniej. Chcę dać odpocząć głowie i ciału. Muszę się nie bać życia. Po prostu. Ale tutaj będę, nie martwcie się;)
Dodaj komentarz!
Jestem z toba juz od roku zagladam tutaj i czytam gdy tylko zle sie poczuje bardzo ciekawe wpisy .uwielbiam je. Trzymam za ciebie kciuki i pozdrawiam.
Odpowiedz